Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/37

Ta strona została przepisana.

Pogładził jej policzek i powiedział:
— Ładne imię, uroczyste imię. Teraz słuchaj mnie, dziecko. Pewnie masz inną sukienkę prócz tej starej opończy? Masz czarną sukienkę,... prawda? A także czysty, biały fartuszek? Dobrze, chodźże tedy ze mną!
Poczynił już sam przygotowania w salonie. Zdjął doniczki z kwiatami ustawione w bezdusznych szeregach na deskach okiennych i porozstawiał je po pokoju. Odsunął też od sofy okrągły stół i postawił go na środku pod żyrandolem. Tutaj kazał nakrywać Abelonie.
Zrazu nie mógł sobie dać rady i niemal w rozpacz pogrążyło go posłuszeństwo dziewczyny. Ruchy jej były zgoła automatyczne, ale reagowała na rozkazy wprost nawspak. Nie śmiał mówić, gdyż sypialnia położona była tuż obok, musiał tedy poprzestać na gestach i znakach. Gdy jej zlecił przynieść kieliszki, spieszyła co tchu do kuchni i wracała z dużą szczotką do zamiatania, gdy kazał podać sobie wazon, wlokła duże, pełne wody wiadro.
Nagle usłyszał kroki. Ktoś szedł szybko sienią. Znieruchomiał, wytężając słuch. Ale idący minął salon i wszystko ucichło.
Był to Arnold w bieliźnie ze świecą w ręku, szedł na strych, by znaleźć frak, wiszący w którejś ze starych szaf, otoczonych rozmaitemi gratami. Nucił półgłosem, ale był w okropnym humorze. Czuł w głębi duszy niemiłe zakłopotanie i pragnął usilnie, by djabeł porwał sobie swego gościa wraz z jego karnawałowemi żartami.
Znalazłszy się sam, na ciemnym strychu, przyszedł nakoniec do siebie. Doznał wielkiej ulgi oswo-