Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/38

Ta strona została przepisana.

bodzenia od dziwnego przymusu, jaki go gnębił i przyznał, że Ema ma zupełną słuszność. Omal nie wystawił się na błazna i nie ściągnął na siebie śmieszności wielkiej.
Zostawił frak w szafie i zeszedł na dół spokojny i zdecydowany.
Nie było jednak w jego mocy kierować dziś biegiem losu, ni cofnąć się z drogi. Wróciwszy do sypialni, olśniony został widokiem, który zmysły jego rozpłomienił do jasnego żaru.
Ema nie mogła się naprawdę oprzeć urokowi różowej jedwabnej sukni. Przywdziała ją na próbę, gdy mąż wyszedł i teraz stała przed lustrem wspięta na palce, wyciągając się co sił, by przez to zcieńczyć się w pasie i móc dopiąć stanik.
— Emo! — zawołał, podnosząc w górę ręce — Jesteś prześliczna!
Zdenerwowana, nie mogła zapiąć haftek, policzki jej pałały rumieńcami. Bała się strasznie, że wyda mu się śmieszną i będzie kpił. To też na odgłos jego kroków w sieni zaczęło jej bić mocno serce.
— Czy mi jeszcze dobrze w tej sukni? — spytała.
— Śliczna jesteś, droga moja! Prześliczna! Suknia leży doskonale! To dziwne, żeś się wcale nie zmieniła przez sześć lat!
— Sądzisz, że mogę i to wziąć? — spytała, wyjmując ze szkatułki dwa listki dębowe, wykute ze srebra, z brylancikami naśladującemi krople rosy.
Arnold stanął za nią i patrzył w lustro poprzez jej głowę, ona zaś upinała ozdobę we włosach tak, że listki utworzyły diadem.
— Czy pamiętasz ten diadem? — spytała.