Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Ach... naturalnie... — odrzekł... Ileż to minęło czasu... powiedz!
— Czy mogę się w tem pokazać?
— Oczywiście! Ślicznie wyglądasz! Nie byłaś nigdy piękniejszą! Istna z ciebie księżniczka z bajki!
Zarumieniła się jeszcze mocniej i, ogarnięta nagle upojeniem bachanckiem, przegięła się w tył i, objąwszy ramionami jego głowę, przycisnęła usta do jego ust.
— Jeszcze raz! — powiedziała ze śmiechem.
Całowała długo, aż mu zbrakło tchu.
W tej chwili rozległy się dźwięki fortepianu w salonie.
Przerażeni odskoczyli od siebie. Zupełnie zapomnieli o dziwnym gościu swoim.
— To straszne! — szepnęła Ema — Już przyszedł!
— Mniejsza z tem! — uspokoił ją Arnold — Niech sobie gra!
Kończyli tualetę przy dźwiękach muzyki, brzmiących niby triumfalny marsz. Arnold musiał udać się ponownie na strych. Przytem z konieczności musiał także pomagać żonie, podawać szpilki i przyszywać fałdy sukni, by ją doprowadzić do porządku. Wszystko to zabrało sporo czasu, bo przeplatali te czynności pocałunkami i pieszczotami, zachowując się tak, jakby to był okres miodowych miesięcy.
Nakoniec odbyli ostatnią rewję przed lustrem i poszli do salonu. U drzwi stoczyli ostatnią walkę z onieśmieleniem i wahaniem, potem Arnold nacisnął klamkę, drzwi odskoczyły i oboje wpłynęli pełnemi żaglami na przestwór bawialni.