Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/40

Ta strona została przepisana.

To, co ujrzeli, wprawiło ich w takie zdumienie, że stanęli nieruchomo i otwarli usta. Potem wydali mimowolny okrzyk. Nie poznali własnego mieszkania.
Żyrandol płonął światłem, a światło płynęło także z kinkietów ściennych, nie używanych od czasu chrztu pierworodnego dziecka. Wszędzie były kwiaty. Pośrodku stołu zobaczyli czarę pełną żółtych róż, z pośród których wyglądały brzoskwinie i ciemne winogrona. Po obrusie rozrzucono małe bukieciki fjołków.
Nieznajomy wstał od fortepianu i, kładąc rękę na sercu, pozdrowił ich z szacunkiem.
— Łaskawa pani i czcigodny doktorze! — powiedział — Mam nadzieję uzyskać przebaczenie za to, że narzuciłem się państwu na mistrza ceremonji tej małej karnawałowej uroczystości. Proszę mi też nie brać za złe, że nie chcąc jawić się z pustemi rękami, przyczyniłem się do uświetnienia wieczoru kilku drobiazgami, przywiezionemi ze sobą w odwiedziny do pastorstwa.
Arnold i Ema przestali się już dziwować. Ema obeszła stół wokoło, niby dziecko choinkę, radując się wielce, zaś Arnold podparł się pod boki, stojąc u drzwi i wodził oczyma po pokoju. Nagle wybuchł rozgłośnym śmiechem, podszedł do gościa i uścisnął mu serdecznie dłoń.
— Wasza Książęca Mości! — zawołał bez żadnego przymusu, radośnie i szczerze — Proszę tedy uprzejmie zaprowadzić żonę mą do stołu.

W ciągu niespełna godziny kolacja dobiegła do deseru. Mała, rumiana Abelona, podająca potrawy, wyglądała uroczo w swej czarnej sukience konfirm antki