Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/41

Ta strona została przepisana.

i białym fartuszku z napierśnikiem. Niestety zręczność jej pozostawiała dużo do życzenia. Raz nawet zaplątawszy się w swej przydługiej szatce upuściła na ziemię kilka talerzy. Zmieszała się okropnie tem co się stało, ale osłupiała wprost nie usłyszawszy zwyczajnej połajanki, z jaką oswojona była zdawna. Doktor roześmiał się nawet i zawołał: Da capo!
Stara Anna stała na czatach u uchylonych drzwi jadalni. Nie mogła długo utrzymać na wodzy swej ciekawości. Po namyśle wzięła nawet udział w nakrywaniu stołu. Teraz jednak ogarnęło ją ponownie ogromnie oburzenie na to, co się działo w salonie.
Nieznajomy mówił przez cały czas niemal wyłącznie sam. Arnold śmiał się bez przerwy i mówić nie mógł wcale, Ema zaś milczała od samego początku. Oboje wyrzekli się badania kim jest gość niezwykły i odeszła ich ochota dowiadywania się. Wystarczało im w zupełności, iż podtrzymywał rozmowę i nie dawał zgasnąć nastrojowi baśniowemu, jaki wywołał. Słuchali z wielką przyjemnością opowiadań jego, dykteryjek i żartobliwych pomysłów, któremi darzył ich obficie.
Ema nie wyzbyła się jeszcze niepokoju i miała się ciągle na baczności. Żarciki nieznajomego przybierały często formę frywolną, mimo to jednak podobały się Emie. Śmiała się z nich w duchu, zachowując pozór obojętności. Opowiadał z wielkim spokojem, poważnie, a owa staromodna metoda tworzyła coś w rodzaju welonu, pod którym znikały drażliwe szczegóły.
Mimo wielomowności nie miał w sobie żadnej zarozumiałości, ani hałaśliwości. W przeciwieństwie do Arnolda, którego obezwładniać poczęło już wino, nie zmienił się wcale, mimo obfitych libacyj. Karnacja