Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/42

Ta strona została przepisana.

pulchnych jego policzków stała się jeno żywszą i djablik, tający się w jego szelmowskich, capich oczkach, wychylił się trochę bardziej na świat. Podobny był do podstarzałego fauna. Siedział, uśmiechając się ustami wilgotnemi od soku winnych gron, a przyprószone już nieco, brunatne włosy jego otaczały mu głowę niby wieńcem barwnych liści jesiennych.
Ema nie zapomniała obietnicy, że ma im grać. Gdy znikły talerzyki deserowe, a niepotrzebna już Abelona mogła się wynieść do kuchni, zamykając drzwi do jadalni, przypomniała o tem gościowi sama.
Nie wzbraniał się. Poprosił tylko o pozwolenie na pewną rzecz. Chciał ją, jak się wyraził, ukoronować na królową uroczystości.
Nie zrozumiała odrazu i uczuła ponowny niepokój, a to z powodu coraz śmielszych pomysłów jego. Jak i przedtem, milczenie gospodyni domu, gdy mu zaraz nie odpowiedziała, wziął za przyzwolenie. Wyjął z czary, pośrodku stołu stojącej, najpiękniejsze róże i wpiął jej we włosy w sposób przedziwnie zręczny i wprawny, tak że, utworzyły złoty wieniec pod srebrnym diademem.
Nie podobało jej się to zrazu. Pewną odrazą przejęło ją zbliżenie się bezpośrednie zażywnego jego ciała, oraz to, że bez skrupułów manipulował palcami w jej włosach. Obawiała się też, że wejdzie Abelona. Ale wywnioskowawszy z min obu mężczyzn, że ów „przystrój koronacyjny“ podniósł jej piękność, przestała się opierać. Arnold był wprost oszołomiony z podziwu. Składał ręce i nie panując nad sobą, wysławiał jej urodę. Celem dopełnienia złudy, gość postanowił również „namaścić“ królową. Wziął garść listków różanych