do skarbca rozsądku i postnych burzycieli snów, którzy w królestwie natury pełnią te same funkcje, co bakterje fermentacyjne we flaszce szampana. Nadają nektarowi życia aromat i sprawiają, że się perli i strzela w górę.
Skłonił się przed Emą, a ona bez namysłu chwyciła kieliszek, trąciła się z nim, rzuciwszy mu uśmiech promiennego zachwytu, który natychmiast otrzeźwił Arnolda.
Gość zwrócił się z kolei doń.
— Panie doktorze, — powiedział — wznieśmy toast ku czci owego fermentu i pozornego rozkładu, który zaprawia aromatem życie i śmierć!
Arnold nie tknął swego kieliszka i patrzył tępo przed siebie, jakby niczego nie słyszał.
— Cóż ci się stało? — spytała Ema — Czy jesteś chory?
Wetknął ręce głęboko w kieszenie i nie odpowiadał wcale.
Zapanowało przykra, długa cisza. Nagle gość dobył wielkiego, złotego zegarka i oświadczył, że musi już niestety odjeżdżać. Noc późna, woźnica musiał tedy zaspać w zajeździe i zapomniał podjechać pod dom. Podniósł raz jeszcze kieliszek i podziękował obojgu serdecznie za niezapomniany wieczór.
Powstali z siedzeń bez słowa, Ema była zmartwiona i zawstydzona, gdy gość się żegnał. Gdy Arnold chciał go wyprowadzić, bronił się przeciw temu objawowi uprzejmości w sposób strachobliwy.
— Niechże się pan nie trudzi, drogi panie doktorze. W sieni zimno, a przekonał się pan, jak sobie doskonale sam umiem radzić.
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/45
Ta strona została przepisana.