Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Alnold uspokoił się już i chciał dopełnić obowiązków gospodarza. Gdy się znaleźli w sieni, zaproponował, że pośle do zajazdu po woźnicę, ale nieznajomy odmówił stanowczo.
— Nie... pod żadnym warunkiem nie chcę panu przyczyniać kłopotu! — Wskazał futrzane papucie i rzekł ze śmiechem — Widzi pan jakie mam wspaniałe buty! Są to słynne, siedmiomilowe buty Tomcia Palucha.
Poszedł spakować swe rzeczy do gościnnego pokoju, a Arnold czekał w sieni, poczem pożegnali się, a gospodarz domu zachował się grzecznie i niezwykle ozięble. Wybąknął z wysiłkiem pozdrowienie dla pastora Joergensena i zawrócił do swego pokoju, gdzie zastał Emę.
Stała oparta o fotel biegunowy w głębi pokoju i czekała widocznie na jakieś wyjaśnienie. Drzwi do salonu były zamknięte, zapewne w tym celu, by spodziewanej rozmowy nie słyszały służące, zajęte sprzątaniem ze stołu.
Arnold przeszedł przez pracownię bez słowa i udał się do sypialni po szlafrok. Wracając, zauważył, że świecą się jeszcze kinkiety i żyrandol i nagle, wezbrawszy gniewem, wrzasnął rozpaczliwie:
— Do stu tysięcy djabłów, pogaścież światło! Czyście straciły docna rozum? Zgasić światło... powiadam!
Ema stała na tem samem miejscu, gdy wrócił do siebie.
Zachowanie się Arnolda przy stole uważała zrazu za wynik pijaństw a i serdecznie się zań wstydziła. Teraz wiedziała już, że istnieje przyczyna inna. Uświa-