Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Obrażoną była teraz naprawdę i zburczała go, jak należy. Nagle zwrócił ku niej twarz takim wykrzywioną grymasem, że mimowoli zamilkła.
— Widzisz przecież, że jestem zajęty! — odparł — Chybaś się dosyć ubawiła dzisiaj!
Potem zmierzył ją pogardliwem spojrzeniem i dodał lodowato:
— Należy ci się spoczynek. Jesteś taka rozgorączkowana. Ten nieznajomy nie wywarł, widzę, pożądanego wrażenia na twym systemie nerwowym.
Podniosła głowę i spojrzała nań zdumiona i osmutniała. Czekała chwilę, sądząc, że cofnie ostatnie słowa i przeprosi ją, gdy się to zaś nie stało, obróciła się doń plecami, rzekłszy zcicha:
— Wstydź się!
Potem wyszła z pracowni.
Stanąwszy przed lustrem, zawstydziła się sama swej półnagości. Zarzuciła zaraz penjuar i zaczęła wyjmować róże z włosów. Ale czyniła to z niejakim żalem i politowaniem dla samej siebie, że oto musi rozstać się z tak uroczym snem. Potem zajrzała do dzieci, wydała ostatnie zlecenia służbie, pozamykała drzwi na noc i wróciła do sypialni.
Stały tu obok siebie w najlepszej zgodzie dwa łóżka, wysunięte na pokój zagłówkami, przytykające do ściany, a odchylone kołdry zapraszały do spoczynku. Nad łóżkami świeciła się różowa lampka nocna. Sama ją zapaliła podczas ubierania, teraz owo od całych miesięcy używane światło było jej niemiłe, śmieszne nawet. Ściągnęła rezerwuar i zgasiła lampę.
Usiadła w najgorszym nastroju przed lustrem i wyjęła szpilki z włosów. Nie czuła gniewu, zdumioną była tylko jak mógł Arnold popsuć obojgu wspomnienie