Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/66

Ta strona została przepisana.

w sprawie odpływu szkolnego kanału do wspólnego rowu, właśnie wówczas Arnold oświadczył jemu samemu i jego spiskowcom z najuprzejmiejszym w świecie uśmiechem, że się zgadza. Trzeba było być nauczycielem Lawstem Soerensenem i zaliczać się do mocnego jutlandzkiego szczepu ludzi, by nie zmieszać się, nie uczuć wstydu i nie pęknąć ze złości.
— Drodzy panowie! — powiedział doktor do dwu wysłańców, którzy nazajutrz po wizycie pastora zjawili się u niego, by mu zakomunikować uchwałę większości rady — Drodzy panowie! Nie mówmy już o tej bagatelce. Poddaję się naturalnie woli większości obywateli. Dajmy temu spokój!
Posunął swą uprzejmość tak daleko, że zaprosił wysłańców na kawę i uczęstował cygarami. Pani Ema nalała im własną ręką filiżanki i dała potem pomarańcz i fig dla dzieci.
Lawst Soerensen zdołał stąd jednak wysnuć wniosek, że jest to podstęp, a zarazem obrócił całą rzecz na chwałę własną i chwałę chłopską.
— Tak... tak zawsze tak mówiłem. Tacy to są ludzie wielkomiejscy! Nigdy nie można się połapać w ich uczuciach i kaprysach! To też, chociaż żal mi ich bardzo, musimy czuwać i nie spuszczać ich z oka.
Wyrok ten uzyskał potwierdzenie, bardzo korzystne dla jego misji partyjnej i światopoglądu przez najrozmaitsze pogłoski, jakie zaczęły krążyć. Dotyczyły one wewnętrznych dziejów doktorskiego domu. Dowiedziano się o dziwnym uroczystym obchodzie w noc karnawałową. Od tego czasu widywali przechodzący późną nocą ludzie światło w oknach i słyszeli muzykę, jakby codziennie przyjmowano gości. Dowiedziano