Kilku chłopów czekało na pociąg, mający nadejść za godzinę. Siedzieli na jednej z ławek poczekalni, małej wiejskiej stacyjki kolejowej we wschodniej Jutlandji. Zapadał zwolna mrok jesienny. Dym z fajek snuł się długiemi smugami przez wilgotne, zimne powietrze, tworząc chmurę tuż pod naftową lampą, zawieszoną u powały. Siedzieli i rozmawiali o człowieku, leżącym na śmiertelnej pościeli, o właścicielu dóbr Engelstofcie, pierwszej osobistości w okolicy, panu na Sofiehoej, posiadaczu sporej paczki papierów wartościowych, przynoszących znaczne procenty.
Człowiek ten i jego sprawy domowe było to niewyczerpane źródło plotek dla całej okolicy. Rozwiódł się z żoną po ośmnastu latach małżeństwa i pojął młodą, śliczną mieszczankę z okolicy, siostrę dyrektora szkoły realnej.
Z tego to powodu wielu wydało wyrok potępienia na Engelstofta. Ale obok oficjalnego zgorszenia, zmiana ta wywołała zadowolenie wszystkich. Pierwszej pani Engelstoft nie lubiano wcale, a większość była nawet zdania, iż jest potworem, to też zachodzono w głowę jak mógł ją uczynić swą żoną młody, wesoły, hulaszczy ziemianin. Była coprawda bardzo piękna. Niezbyt wysokiego wzrostu, o popielatych włosach, posiadała kształty bardzo estetyczne. Miała też i inne zalety, o to głównie zapobiegliwości i energji jej zawdzięczać należało, iż zarówno Sofiehoej, jak i inne posiadłości,