Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/79

Ta strona została przepisana.

nigdy grosza. Powiadają, że nagromadziła całą górę złota. Podobno zorała więcej jak pięćdziesiąt włók pustki. To piekielnica...!
Zabrzmiały trzy uderzenia dzwonka. Posługacz odgryzł koniec zwitka tytoniu i wyszedł zwolna na peron.
Jednocześnie otwarto drzwi od strony gościńca, wpadła wichura, unosząc w górę proch i śmieci z podłogi, a lampa łypnęła wysoko w górę kopciem.
Wtoczył się żwawy krzywonogi człeczyna z ogromnym tobołem towarów na plecach i kosturem w ręku.
— To Wolle! — mruknęli do siebie chłopi — Udaje się widać znowu na wędrówkę.
— No, o czemże gwarzycie? — spytał przybyły, składając brzemię i siadając na ławie.
— Mówiliśmy o Engelstofcie!
— Można się było domyślić! Wyciągnie biedaczek niebawem kopyta! Ale wiecie najświeższą nowinę?
— To co stoi w dziennikach?
— Nie! Mam na myśli to, co stoi przed stacją pod podjazdem.
— Cóż to takiego?
— Nowy powóz Engelstofta, kupiony w zeszłym roku. Dopiero co zajechał. Wielka osobistość przybędzie dziś do Sofiehoej!
— Pewnie jakiś urzędnik...
— Nie... ktoś wyższy, Mads Iversen!
— Przecież nie nowy biskup? — spytał starzec z zaciekawieniem.
— Nie.. ktoś wyższy!
— Ej! Głupstwa pleciesz! Nie zechcesz chyba wmówić w nas, że przyjedzie sam król!
— Nie... ktoś jeszcze wyższy!