Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/86

Ta strona została przepisana.

arcydziełko, którego koszta pokryje oczywiście fundacja, jaką stać się miało niedługo Sofiehoej.
Małe, czarne, nieco pozłocone winem oczka jego widziały już książkę i ścigały pod powałą urocze obrazy sławy i uznania.
Cóż to będzie za książka? Nie będą mu już mogli wypominać owi poczciwcy uniwersyteccy, że jego badania historyczne nie są nowe, oryginalne i źródłowe. Dostaną pod nos źródła i to takie, że pękną z zazdrości. Jakaż galerja niezwykłych, interesujących typów przeszłości! Ożyły one, powstały z trumny tych, sczerniałych papierzysków. Dawni władykowie zamku żyli tu pośród borów i gór, odcięci pustaciami od świata, rządząc, niby udzielni książęta, jako faktyczni panowie mienia i życia poddanych. Cóż dziwnego, że pono straszyło po nocy w Sofiehoej, że po komnatach włóczyły się krwawe widziadła, a z piwnic dolatały jęki i skargi? Tutaj żył i królował mąż, zwany Ebbe Broel, który pewnego dnia rozpłatał własnoręcznie brzuch spokojnemu podróżnemu, bogatemu i znanemu obywatelowi Randersu, Nilsowi Paaske. Innym razem, wezwany przed oblicze Hardestingu, obwodowego sądu wyrokującego w sprawie sporu o prawa rybołóstwa w potoku, przepływającego przez jego terytorjum, kazał pochwycić wójta, zawlókł go do młyna w Estrup i, przyłożywszy mu sztych do gardła, zmusił do zgodzenia się na to, czego się domagał. Inny właściciel, upiwszy się pewnej nocy, przegrał cały swój majątek, a także w tej samej sali, w tym samym może fotelu, siadywała przed wiekami straszliwa Elsebe, która kazała wykopać z grobu kości swego wuja i rzucić je psom, uniesiona żądzą zemsty za to, że, wedle jej mniemania, oszukał ją w testamencie.