Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Otwarła oczy i spojrzała na smętne resztki one/ złotej brody, falistej, miękkiej, niby puch jagnięcia co przyszło na świat. Z przestrachem patrzyła na sinawą już skórę i sterczące, trupie zęby. Czyliż z tych warg spijała pocałunki mącące jej zmysły?
Chory podniósł powieki i patrzył przez chwilę bezprzytomnie. Gdy sobie uświadomił kogo ma przed sobą, zamknął oczy. Musiał zebrać całą odwagę, by spojrzeć na tę, której taką uczynił krzywdę.
— Przybyłaś więc, Toro! — szepnął po chwili i z wysiłkiem podał jej dłoń — Dziękuję ci!
Namyślała się dość długo zanim przyjęła powitanie. Nie tak sobie przedstawiała to zaprawdę. Owładnęło nią wspomnienie szczęsnych chwil tutaj przeżytych i opuścił ją hart woli. Usiadła przy łóżku i zostawiła rękę w jego dłoni.
— Gdzie Estera? — spytał — Czemu nie przychodzi?
Milczała i przez chwile żałowała nawet, że nie zabrała córki. Chcąc mu oszczędzić bolesnego przejścia do jutra bodaj, zamierzała powiedzieć, że Estera przyjedzie później. Ale wspomniała, że taka odwłoka może być niebezpieczna. A gdyby nie przeżył nocy?
Zdecydowanym ruchem wysunęła rękę ze słabego uścisku i powiedziała:
— Estera została w domu!
— W domu?
Chory zerwał się nagle, usiadł, podparł się łokciami i wytrzeszczył oczy, drżąc i czekając na coś złego, co ma nastąpić.
— W domu... powiadasz?
— Tak. Gdzieżby indziej!
— Czemużto przybyłaś sama, Toro?