Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/96

Ta strona została przepisana.

— Czy pamiętasz, Nielsie, ów dzień, kiedy mi powiedziałeś, żeś pokochał inną i prosiłeś, bym ci zwróciła wolność? Przyjęłam to spokojnie, tak że zdziwiony byłeś! Powiem ci dlaczego się tak stało. Oto byłam na to przygotowana. Od czasu naszej podróży poślubnej, to jest od chwili, gdy cię poznałam dobrze, pewna byłam, że nie zdołasz nigdy oprzeć się pokusie, gdy się jeno zjawi. Nie przecz, tak jest. Byłeś bogaty, piękny, lekkomyślny, a kobiety ci schlebiały. Ja, natomiast, byłam jeno biedną guwernantką, którą twój kaprys miłosny posadził na tronie. Mimo to nie dręczyłam cię nigdy zazdrością. Czyniłam co innego, z całym wysiłkiem starałam się zabezpieczyć przyszłość własną i przyszłość Estery. Nie chciałam po raz drugi znaleźć się na ulicy i dzielić losu matki mojej.
— Nie dawałem ci powodu do takich obaw.
— Sam o tem nie wiesz, gdyż nie znałeś siebie. Żyłeś zawsze w zbytkach i stąd poszło całe nasze nieszczęście. Nawykłeś igrać z pieniędzmi, jak zresztą z wielu innemi rzeczami i nie chciałeś pojąć mego, jak to zwałeś panicznego strachu przed widziadłem ubóstwa. Ale kto raz musiał wstąpić w błoto po to, by zdobyć suchy chleb, uczy się szanować okruszyny. Czyś zapomniał co się stało z bratem moim w Ameryce? Umarł biedak poprostu z głodu! Zwiesz mnie podejrzliwy? Tak, życie mnie nauczyło być taką, tyś wolał nie troszczyć się o nauki życia. Oto była najnajwiększa dzieląca nas różnica.
— Czuję się bardzo wyczerpany, Toro... Przestań, przestań...
Ale zatopiona wre własne sprawy nie zwracała nań uwagi.