Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/117

Ta strona została przepisana.

dzielę, a powiem, co mam jeszcze w tej sprawie powiedzieć.
— Doskonale... doskonale... — huczało z Wszystkich stron.
— Dobrze! Proszę mi jeno dać znać, a będę zawsze gotów! — dodał — Zanim jednak skończę, chciałbym uczynić pewne osobiste spostrzeżenie. Oto człowiek, który jak ja wyrósł w stosunkach, jakie skreśliłem, odczuwa nieskończoną wdzięczność dla ludzi, co czuwali nad nim i otwarli mu oczy na światłość, sięgającą poza wszelkie mroki. Takich ludzi miałem i dlatego przebyłem drogę, która mnie doprowadziła do was. Bóg sam jeden wie tylko, jakich dzieł dokonać mi tu wypadnie. Czuję jednak potrzebę wyrazić, że bez względu na przyszłe me stanowisko w tej gminie, a może właśnie od dnia dzisiejszego zmiana w niem nastąpi, mam głęboką nadzieję że dojdę z wami, drodzy bracia, do porozumienia, że się poznamy dobrze, a współżycie nasze wyda błogosławione owoce. Jeśli godzina ta zbliżyła choć w części ten wspólny nasz cel, jestem głęboko szczęśliwy.
Skłonił się zlekka i opuścił mównicę.

Po sali przebiegł szmer kobiecych sukien i powstrzymywanych dotąd oddechów. Wszystkich ogarnęła radość i zdumienie. Nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się tak zdecydowanej deklaracji. Ostatnie napomknienie kapelana obudziło takie poważne myśli, bowiem dotąd niewielu jeno zdawało sobie sprawę z doniosłych skutków tego wystąpienia.