krząkując ostrożnie, wybadać, co też proboszcz może powiedzieć na to dzisiejsze wystąpienie kapelana, oraz jak też sobie wyobraża dalszy tok sprawy.
Emanuel dawał wymijające odpowiedzi. Czuł potrzebę odpoczynku dla zmysłów i myśli, oraz chciał nacieszyć się bez przeszkód krótkiemi chwilami szczęsnej wolności. Wieczór był też za piękny, by kuć dziś wojenne plany przyszłości. Sama natura wzywać się zdawała do spokoju i zgody. Często przystawał i zmuszał towarzyszy do milczenia, wydając okrzyki zachwytu i rozglądając się wkoło. Niebo płonęło harmonją barw, a ziemia, ogarnięta rozmarzeniem, zdawała się być oblana rumieńcem miłosnego omdlenia. Cisza była zupełna, a wśród niej, wysoko pod rozognioną kopułą dźwięczał jeno skowronek, nucący słońcu kołysankę, i ten jeden jedyny, drżący ton, daleki i bliski jednocześnie, przypominał migot samotnej gwiazdy.
Dotarłszy do szczytu wzgórza, spostrzegli o kilkaset kroków karawanę młodzieży, rozłożoną na kwiecistej łące tuż przy drodze. Sposobili się do dalszej drogi, a przednie szeregi nuciły pieśń.
Emanuel drgnął nagle. Pośród spóźnionych spostrzegł tę, za którą śledził przez cały czas, to jest Hansinę.
Szła pod rękę z rosłą, silną, rudowłosą dziewczyną, w której poznał wychowankę dozorcy zrębów, Annę, najlepszą przyjaciółkę Hansiny, w towarzystwie której zawsze ją widywał w kościele. U drugiego ramienia Anny wieszała się chuda, niepozorna dziewczynina, w czarnej, zbyt długiej sukni, której chłopięce ruchy świadczyły, że jest podlotkiem. Anna miała na ceglastych włosach maleńki słomkowy, jasny kapelusik z szkocką wstążką,
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/123
Ta strona została przepisana.