łem przezto, żem się z nimi zszedł jak prawdziwy człowiek z prawdziwymi ludźmi, nie zaś odgrywał rolę sędziego wobec winowajców. Oto wielkie odkrycie, uczynione przeze mnie wczoraj i to potwierdzonem mi wczoraj zostało, że duchowny ma inne jeszcze zadanie prócz funkcji poborcy podatkowego niebiosów, który chodzi ciągle z kąta w kąt, inkasując cenę grzechów ludzkich.
— Acha! Tak daleko pan tedy zaszedłeś już! Tak pan jesteś już zatwardziały, że powtarzasz frazesy tkacza Hansena? Zaprawdę, pojętny i pilny z pana uczeń! Jeśli zaś tak jest, to mogę sobie oszczędzić trudu apelowania do pańskiego rozsądku... Ale w tym wypadku... — dodał podniesionym głosem, następując wprost na Emanuela — w tym wypadku przygotuj się pan na to, że po wszystkiem, co zaszło, poczynię właściwe kroki. Krótko i węzłowato, musisz pan, panie kapelanie, wybierać pomiędzy mną... a tkaczem Hansenem!
— Wybór w takim razie uczyniłem już!
— Tak? Dobrze! Mówisz pan zuchwale! Ale czy pan rozumiesz konsekwencje? Czy pan uświadamiasz sobie, że pobyt pański u mnie skończony... nieodwołalnie skończony... rozumiesz pan to?
— Już o tem myślałem, — powiedział. — Ale mam tu w gminie spełnić zadanie niezależnie od tego, czy jestem kapelanem parafji, czy nie.
— Co słyszę? A więc atak został z góry przysposobiony. Wypowiadasz pan formalnie wojnę? Chcesz rozniecić pożogę otwartej walki w gminach moich?
— Nie, tego nie chcę. Chcę jeno pełnić w pokoju to, co uważam za dobre dla rozwoju duchowego własnego i innych ludzi. Na tem poprzestanę.
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/147
Ta strona została przepisana.