Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/15

Ta strona została przepisana.

licznym dźwiękiem własnych słów i poprawną w formie budową zdań i okresów. Nie często nadarzyło mu się posiadać tak rozumnego słuchacza, to też dał się skusić i puścił zbytnio może wodze swej elokwencji. W miarę jednak, jak jął coraz to szczegółowiej rozbierać kwestję stanowiska współczesnego Kościoła, zwłaszcza gdy wszedł na temat licznych, ścierających się zapatrywań i poglądów obecnych, utracił spokój i przestał panować nad swym głosem. Pochylił się wkońcu nawet ku kapelanowi i rzekł z silnym naciskiem:
Panie pastorze Hansted, chcę panu odnośnie tego powiedzieć w niewielu słowach co następuje Nietylko prawo posiada kapłan, ale jest to jego świętym i nieodzownym obowiązkiem wobec Pana, któremu służy i którego królestwem na tej ziemi zawiaduje, powtarzam, jest to pierwszym obowiązkiem duchownego, by przy każdej sposobności podkreślał bezwzględny autorytet Kościoła. Piękny, starodawny, patrjarchalny stosunek duszpasterza do gminy wiernych staje się już dziś i będzie niebawem jeno legendą. A czyjaż to wina? Któż to podkopuje systematycznie od lat potęgę Kościoła i niweczy, dziedzicznie utrzymywaną cześć ludu dla swych, przez samego Boga ustanowionych nauczycieli? Czyż to czynią jawni zaprzańcy, tak zwani wolnomyśliciele? Ogólnie tak się mówi, ale nie wierz pan tej bajce. Nie, zło znalazło żer na gruncie samego Kościoła. Poczęło się wszystko od czasu powstania owych prądów, które zwiemy dążeniami ku wolności i równości, a które, wychyliwszy się z pośród najgłębszych warstw społecznych, utorowały sobie drogę aż do świętych przybytków, zaś głosiciele ich, to nie jacyś rozwichrzeni mło-