Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/151

Ta strona została przepisana.

wyszedł z pokoju. Nie wiedziała, dlaczego wieść o zaręczynach takie na niej uczyniła wrażenie, tem więcej, że pewną była, iż nie dozna żadnego rozczarowania. W czasach ostatnich osłabło nawet znacznie jej zainteresowanie dla Hansteda, a fakt zakochania się we wiejskiej dziewczynie nie mógł świadczyć na jego korzyść. Mimo to doznała wrażenia, jakby skutkiem tego wydarzenia zagasło jedno jeszcze światełko jej życia i jakby większa jeszcze próżnia rozwarła się w jej duszy. Traciła w kapelanie towarzysza i to jedynego człowieka, zdolnego odczuć jej cierpienie pośród rozłogów samotności i melancholji. Cóż jej zostało?
Emanuel kroczył tymczasem drogą do Skibberupu. Słońce świeciło, a on szedł raźno pewnym, zdecydowanym krokiem. Burzliwa rozmowa z proboszczem, po której go otoczył urok wiosennego krajobrazu zatarły, ze szczętem wszelkie skrupuły, jakie go dręczyły w ciągu długiej, bezsennej nocy. Uczuł się znowu dumnym, szczęśliwym i nabrał pewności, że miłość wyrugowała zeń ostatki starych przesądów, że znikły i przepadły na zawsze. Wydało mu się też, że słońce i polne kwiaty łąk ślą mu uśmiech, a nawet krowy na polach, gdy je mijał, kiwają głowami, życząc szczęścia.

Hansina nie zmrużyła również przez całą noc oka. Przybyła do domu na pół jeno przytomna i rada była, że rodzice śpią, gdyż mogła wśliznąć się do swej komórki i rozebrać niepostrzeżenie. Podczas spotkania z Emanuelem nie sądziła ni na chwile, by słowa jego mogły być czemś więcej niż wyrazem politowania, usiłowaniem dania jej kapłań-