Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Elza zauważyła, że niewiele będzie miała dziś pociechy z Hansiny, więc nie chcąc jej przeszkadzać w rozmyślaniu, posłała po pewną komornicę, która też nadbiegła niezwłocznie. Nie śmiała jej jednak wyznać, co się stało, mimo że babina czyniła kilka razy przymówki, a wreszcie wprost zapytała, czy może przyjdą goście.
— Ano może się kto trafić... — odparła wymijająco Elza i zeszła do solarni piwnicznej.
Tymczasem Hansina poszła do brata swego Olego, do stajni i poprosiła, by pobiegł do lasu i powiedział Annie, że musi przybyć do niej jak najprędzej, gdyż ma jej coś bardzo ważnego, koniecznie jeszcze przed południem powiedzieć. Ole, nie domyślając się o co idzie, obiecał i za chwilę pędził jak opętany przez wzgórza.
Hansina czekała pełna niepokoju na przyjaciółkę, siedząc w komorze swej przy oknie i patrzyła na krągłe plamy słoneczne, wędrujące przez trawę i ścieżki leniwo, jak ślimaki, od zachodu ku wschodowi. Nie mogła pojąć, że wszystko toczy się zwykłą koleją, jakby nic nie zaszło. Kury chodziły spokojnie, podgrzebując krzaki ostrężyn, a sroki przelatywały wrzeszcząc z jednego wierzchołka drzewa na drugi. Poza tamą, widziała grzbiet starego gniadego konia, który stał nieruchomo z pochyloną głową, dając się prażyć słońcu i przyszło jej na myśl, że w gruncie szczęśliwy jest los takiego zwierzęcia. Nie bało się niczego, nie miało trosk, nie odczuwało przygnębienia, ni bicia serca, od którego boli całe ciało.
Przyjaciółka przyszła wreszcie. Kołując wstydliwie, walcząc ze sobą i popłakując, wyznała jej wreszcie, siedząc na łóżku, Hansina, co zaszło ze-