Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Po mnie nie przyjdzie żaden kapelan i rada będę z duszy serca, jeśli dostanę starego kościelnego, albo garbatego krawca...
Nagle drgnęły obie. Po kamiennych stopniach ganku stąpał ktoś rozgłośnie.

Gdy Emanuel wszedł, twarz jego przybrała wyraz wielkiego rozczarowania na widok tkwiącej przy boku Hansiny, rudowłosej Anny. Ale zawładnął sobą i gdy Anna przystąpiła doń z życzeniami szczęścia, taka czerwona, że piegi jej twarzy wydały się białe, podziękował wesołym uśmiechem.
Podszedł żywo do Hansiny i wyciągnął do niej obie dłonie. Podała mu z niejakiem wahaniem swoje, a on ściskał je długo i gorąco, patrząc na nią w milczeniu. Rozumiała dobrze, że chce ją skłonić do spojrzenia sobie w oczy, ale nie mogła podnieść wzroku od podłogi. Gdy ją nakoniec puścił, zerknęła ku przyjaciółce i westchnęła z ulgą, bała się bowiem, że ją pocałuje. W tej samej chwili uchylono zcicha drzwi kuchni i weszła matka, ubrana w świeżo odprasowany fartuch w małym, czarnym czepeczku na głowie. W pierwszej chwili bardzo była zakłopotana, a ponieważ chciała to ukryć, przeto całe powitanie i zachowanie się jej względem Emanuela przybrało pozory niedowierzania i sztywności.
Emanuel ujął jej dłoń i w paru słowach wyraził przekonanie, że pewnie zna powód jego przybycia, oraz zapewnił, iż wraz z mężem nie ma się co troszczyć o przyszłość Hansiny. Zakończył oświadczeniem, że poraz pierwszy w życiu czuje się szczęśliwym.