Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/161

Ta strona została przepisana.

— W każdym razie nie szukałem bogactwa, o którem powiada Pismo, że je roztoczą mole i rdza zniszczy! — odparł Emanuel, potem zaś dodał z uśmiechem, zwrócony do Hansiny:
— Może pójdziesz z nami na chwilę do stajni?
Nie pojęła, o co mu idzie, zarumieniła się i odrzekła, spojrzawszy na matkę, że musi pomagać w kuchni.
— Ha, trudno, tedy do widzenia! — powiedział i skinął jej głową.

Anders Jörgen zaprowadził Emanuela naprzód do stajni końskiej, świeżo wystawionej, położonej naprzeciw starego domu mieszkalnego. Stały tu dwie rosłe, kasztanowatej maści klacze i kosmata, jednoroczna źrebica. Zaczęły brzęczeć łańcuchami szleji i pomrukiwać głucho, jak czynią zawsze konie, gdy znajomy wejdzie do stajni.
Anders ożywił się tak, że Emanuel nie mógł wyjść ze zdumienia, i zaczął recytować szczegółowo, co wiedział o wieku, charakterze i rodowodzie każdego z koni. Z największą dumą przejmowała go źrebica, będąca bezpośrednim potomkiem słynnego Stärkoddera II, który trzy razy, rok po roku, otrzymał na wystawie w Roskilde pierwszą premję, a którego pierś okrywało więcej odznaczeń honorowych, niż niejednego księcia panującego.
Emanuel słuchał z zajęciem i oglądał urządzenie stajni, oraz przyległej sieczkarni i młockarni. Próbował siekaczy, dotykał przeróżnych części czyszczarki i rozpytywał o znaczenie każdej śruby i każdego zębatego kółka. Wtajemniczał się wogóle gruntownie w owe misterja gospodarcze, z któremi