Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— Osioł z ciebie, Ole! Czyż się nie domyślasz, co w trawie piszczy?
W tejsamej chwili Ole zrozumiał. Poczerwieniał się jak burak, popatrzył na kobietę, a potem obrócił się na pięcie i umknął. Matka wyszła w chwilę potem przed dom i zawołała go do jedzenia. Ale nie odpowiedział i przez cały ciąg uczty nie pokazywał się na oczy.
Stół w świetlicy nakryto czystym, białym obrusem i zastawiono glinianemi talerzami w kwiatki. Kapelana usadzono na pierwszem, honorowem miejscu. Usiłował zrazu doprowadzić do tego, by obok niego siadła Hansina, ale zauważył niebawem, że uchybiłoby to zwyczajom wiejskim i poczuciu przyzwoitości, by córka rodziny zasiadała do stołu, dopóki jedzą goście. Musiał się tedy zadowolić uśmiechaniem do niej i gestami głowy, ile razy wychodziła z kuchni, niosąc potrawy.
Jedzenie niezbyt smakowało, nawykłemu do czego innego Emanuelowi. Nie wiedział nawet, że w chłopskiej chacie ryż gotowany i smażona słonina z jajami zaliczaną jest do potraw odświętnych. Nigdy atoli nie wydała mu się bardziej uroczystą żadna biesiada. Słońce rzucało na stół świetlane krążki i miał uczucie, że poraz pierwszy dopiero jest na prawdziwej wsi. Przez otwarte do sieni drzwi płynął z podwórza zapach siana i odór stajni, a na falach lekkiego powiewu przypływał bądź biały, podobny żaglowej barce motyl, bądź też przypominający parowiec trzmiel burkliwy, który latał chwilę z warkotem po izbie, by potem zniknąć niespodzianie.
Pod koniec zjawiła się, przywabiona brzękiem łyżek i widelców, gromadka kur. Jedna po drugiej