Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Tymczasem pogłoska o zaręczynach dostała się z plebanji na wieś i dotarła około południa do Skibberupu. Zrazu wierzyć nie chciano, atoli gdy okazało się, że kapelan rzeczywiście przyszedł do Andersów przed południem i dotąd tam siedzi, zaczęto coś przypuszczać. W ciągu ostatnich godzin zazierały przez płot ogrodu, lub bramę, do wnętrza rozmaite twarze, zarówno dzieci jak i dorosłych. Wszyscy chcieli dowiedzieć się czegoś i pochwycić jakiś szczegół, mogący sprawę wyświetlić. Podczas gdy Emanuel rozmawiał z Elzą w „sali“, kilka kobiet wtargnęło zuchwale do pralni, gdzie zaczęły szeptać z komornicą.
Gdy w ten sposób stwierdzono prawdziwość pogłoski, zawrzało w całej wsi, jak w ulu. Nikt nie mógł się teraz powstrzymać od zajrzenia przez płot, by na moment bodaj zobaczyć narzeczonych. Gdy Elza wróciła z Emanuelem do świetlicy, zastała tam już kilkoro bliższych przyjaciół, którzy przyszli życzyć szczęścia.
Po nich zjawili się inni, obecność ich upewniła Elzę, że nie ma powodu szukać plotek i złośliwych uwag. Wszyscy uznali to, co zaszło, z arodzaj zaszczytu dla całej gminy, a nawet całego stanu chłopskiego... Było to jawne przypieczętowanie zawartego poprzedniego dnia w domu zebrań przymierza.
Postępowanie Hansiny, która zaraz po nadejściu gości wyszła ze swej komory, także nie dawało pola do zgorszenia, lub uwag. Dumna z siebie przyjaciółka nie odstępowała, objąwszy ją wpół, zaś narzeczona siedziała, napoły jeno wiedząc, co się dzieje i przyjmowała w milczeniu i wstydliwie rozliczne gratulacje.