Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/170

Ta strona została przepisana.



CZĘŚĆ CZWARTA.

Gdy kupiec Villing otworzył swój sklep niedzielnym rankiem, w tydzień po pamiętnem zebraniu w Skibberupie, zastał, jak zawsze na kamiennych schodach gromadkę obszarpanych i skarlałych mężczyzn i kobiet, trzymających puste flaszki, skryte pod odzieżą i czekających z utęsknieniem chwili otwarcia drzwi. Pozdrawiając lękliwie gestami, jedni po drugich przemykali bez słowa poza plecami kupca. Każdy kładł drżącą ręką na ladzie trochę zaśniedziałych miedziaków, a praktykant napełniał flaszki ze stojącej w kącie beczułki. Potem, jeden człeczek po drugim wymykał się cicho, śpiesząc w różnych kierunkach na przełaj, przez pola.
Villing stał na kamiennych schodach. Na nogach miał haftowane pantofle, a na tłustej głowie, głęboko nasuniętą, płócienną czapkę. Wetknął palce wskazujące rąk w kieszenie kamizelki, resztą zaś palców bębnił po brzuchu. Spojrzeniem badawczem wodził tak każdego ranka wokół po wsi, badając zagrody, dworki i obejścia, myszkując po wszystkich kątach i zakamarkach, jak lis szukający zdobyczy. Z drzwi swoich mógł objąć spojrzeniem całą niemal wioskę, mógł poznać węchem, co gotuje się na każdem ognisku i stwierdzić, czy kawa i korzenie na-