króla. Było w nim sporo dostojeństwa, a szeroka twarz bez zarostu przybierała czasem wyraz powagi, przypominając postacie ze Starego Testamentu. Te cechy jego charakteru były jednak dziwnie połączone z jakąś grymaśną niedbałością w zachowaniu się, jakby tkwiły w nim resztki studenckiej fantazji lat czterdziestych ósmych, panującej na dworze popularnego króla, Fryderyka VII, a cechującej dotąd różnych wybitnych ludzi tych pierwszych lat wolnościowych.
Owa swobodna jowjalność biskupa przyczyniła się w znacznej mierze do ściągnięcia nań wielkiej niełaski panny Ranghildy. Nie cierpiała wszelakiej demokratycznej poufałości, toteż z obrzydzeniem patrzyła na tego dostojnika Kościoła, byłego ministra, który rozwalał się na fotelu, jakby siedział we własnym gabinecie, wsadzał ręce do kieszeni, pobrzękiwał kluczami, ważył nóż na palcu i mówił jej: droga paniusiu. Dzieliła też zapatrywania ojca odnośnie do metod urzędowania biskupa, uważając za rzecz wprost nieprzyzwoitą, by mąż tak wysoko postawiony, włóczył się niby rzeźnik po gościńcach, a częste, niespodziane jego wizyty wydały jej się niegodnem szpiegostwem, podkopującem szacunek, jaki ludność winną była duchownym i nauczycielstwu w djecezji.
Głównie jednak niechęć dla biskupa, jaką żywił proboszcz Tönnesen, miała swe źródło w jego stanowisku społeczno-politycznem, świadczącem, że mimo późnego wieku zawsze jeszcze ubiega się o zaszczyty i wpływy. Lawirując przez długie lata pomiędzy obu, zwalczającemi się stronnictwami, wyczekiwał momentu, w którym mógłby zagarnąć władzę, występując w roli pośrednika i godziciela.
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/196
Ta strona została przepisana.