Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/221

Ta strona została przepisana.

a przypominająca zakonnicę buzia jej promieniła uśmiechem zachwytu. Pan Villing miał cylinder i długi surdut dyplomaty, z białą kamizelką o szklannych, kulistych guzikach. Od założenia konsumu nie postała noga Villingów w Skibberupie, ale wydarzenia czasów ostatnich ułagodziły po trochu ich oburzenie. Doszli do przekonania, że wydali o Skibberupakach sąd przedwczesny, że zaś zasadą ich było żyć z wszystkimi w zgodzie, przeto skorzystali ze sposobności złagodzenia wszelkich rozterek dotychczasowych.
Anders i Elza byli obecni podczas tej wizyty i rozmowa toczyła się zrazu o rzeczach obojętnych. Nagle rzucił Villing pytanie, dotyczące wesela, a gdy Elza ze zwykłą otwartością wyznała mu, że istnieje niepewność, jak je urządzić, Villing podskoczył, nibyto przerażony na stołku i stał się wymownym.
Oświadczył, że wprost nie rozumie zapatrywania Hansiny i jest zdania, iż uroczystość tak niezwykła winna być obchodzona w sposób przystojny, co jest obowiązkiem honoru. Andersowie winni są to sobie i wszystkim zwolennikom sprawy ludu, zwłaszcza, że w całej okolicy odczuwać się daje potrzeba przejawienia uczuć sympatji dla młodej pary. Udział wielkich mas ludności przemieni to wesele w prawdziwe, jak twierdził, święto demokracji.
Spostrzegłszy, że wywarł wrażenie, Villing jął mówić dalej i okazało się, że ma gotowy całkiem plan w głowie.
Poza domem, na wygonie, trzeba było urządzić wielki namiot, gdzie odbyłaby się uczta, zaś sala zebrań odpowiednio przystrojona służyć miała dla tańców. Zaręczał, że Andersowie nie mają potrzeby kłopotać się kosztami, o ile go zaszczycą zleceniem