Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/234

Ta strona została przepisana.

włosów, oraz brody, widać zaraz było, że nie jest zwykłym chłopem. Miał zbyt wątłą budowę ciała, za wąskie i za mało barczyste ramiona, a ręce jego, mimo, że sino-czerwone i nabrzmiałe, nie posiadały tej nadmiernej wielkości, jaką daje fizyczna praca od młodości dokonywana i noszenie ciężarów. Podobnie też i twarz jego nie miała właściwej chłopom, jednostajnie ciemnej i skórzastej cery, ale wiḍniały na niej plamy czerwone i drobne, białe punkty.
Nastał zimny, wilgotny poranek marcowy, a wiatr zrywający się co chwila, pędził po całej okolicy gęste tumany mgły. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, przewalało się coś w rodzaju szarawego dymu tak gęstego, że dostrzec nie było można końca łanu. Od czasu do czasu uderzenie wichru oczyszczało widok, zostawiając jeno w bruzdach niską kurzawę pary, a poprzez gęstwę ciężkich, czarniawych chmur majaczyła blada tarcz słońca. W chwilach takich można było objąć spojrzeniem z wyżu plebańskiego pola całą parafję, aż do samotnego kościoła nad fjordem, sterczącego daleko na południu, na stromym przylądku pośród mgły, niby nieziemska zjawa. Nieco bliżej na zachód widniały trzy wzgórza Skibberupu, a ponad nimi błyskał mały, czerwonawy punkt, oznaczający szczyt dachu nowego, wielkiego domu zbornego gminy, oświecony słońcem, rzucającem raz poraz w tamtym kierunku snop promieni.
Zatopiony w myślach Emanuel, nie zwracał uwagi na niespokojny i zmienny ciągle wygląd krajobrazu. Przystając nawet czasem, dla dania oddechu koniom, patrzył przed się, nie dostrzegając niczego. Dopiero około południa zbudził go z za-