dumy odgłos pochodu małej karawany, zbliżającej się doń drogą polną od strony wsi.
Przodem kroczyła mała, silnie zbudowana, czteroletnia dziewczynka, ciągnąc na przerzuconym przez ramię sznurze, stary wyplatany wózek, w którym spoczywało małe dziecko. Kroczyła z wysiłkiem wyboistą drogą, czapeczka pokrywająca jej brunatne, rozwichrzone włosy, zesunęła jej się na bok, a co chwila puszczać musiała sznur, by podciągnąć do góry czerwone pończochy, opadające ciągle na drewniane chodaki. Wózek popychał od tyłu chłopak w włóczkowej czapce, głęboko nasuniętej na czoło, którego jedną połowę twarzy i ucho osłaniał płat waty, wciśnięty pod czapkę. Na końcu szła młoda, wyprostowana wieśniaczka. Przyzostała kilka kroków za dziećmi, stąpała samym skrajem drogi, a wiatr szeleścił chustką w kwiaty, okrywającą szczelnie jej głowę. Nie podnosząc oczu od roboty na drutach, jaką była zajęta, nuciła półgłosem, czasem jakby przez zapomnienie, rzucając ton z pełnej piersi.
Była to Hansina wraz z trojgiem dzieci, stanowiących rodzinę Emanuela.
Pochód dotarł do skraju oraniny, a dzieci przystanęły i usiadłszy na wielkim głazie, patrzyły na ojca, zbliżającego się do nich właśnie z drugiego krańca łanu. Posiniały z zimna na twarzyczkach, a z nosków ich spływał obficie śluz. Widząc, jak siedziały obute w stare chodaki i ubrane w łataną odzież, podobne do reszty wiejskiej biedoty, niktby nie przypuścił, że są mieszkańcami wspaniałej, na pałac wyglądającej plebanji, której czerwony dach dachówkowy i park topolowy wznosił się tam, w dole, ponad łupkiem kryte domostwa wieśniacze.
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/235
Ta strona została przepisana.