Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/238

Ta strona została przepisana.

Zamyślił się tak dalece i zapatrzył na stado wron, zerujących po oraninie, że nie usłyszał ojca. Siedział, podłożywszy dłoń pod okryty watą policzek i spoglądał z miną poważną, jaką przybierają zazwyczaj dzieci po przeminięciu dotkliwego cierpienia.
Był dość mały na swój wiek, blady i szczuplejszy od młodszej o rok siostry, posiadającej silną budowę ciała, oraz czerstwy wygląd oczu i policzków, właściwy wieśniaczemu potomstwu. Podobny był zresztą zupełnie do Emanuela, miał tę samą wyrazistą budowę czaszki i tę samą, nieziemską łagodność spojrzenia. Odziedziczył też rudawe, jedwabiste włosy ojca, zapadłe skronie i wielkie, jasne, w słońcu niemal bezbarwne oczy.
— Jakto, nie słyszysz, chłopcze? Ojciec do ciebie mówi! — powiedziała Hansina.
Na dźwięk słów matki, odjął, jakby z zakłopotaniem dłoń od ucha i zwrócił na nią oczy, uśmiechając się niewinnie, a zarazem z przymusem.
— Czy cię boli jeszcze trochę ucho, chłopcze? spytała.
— Nic a nic! — zapewnił żywo. — Nie czuję żadnego bólu.
— Chodźże raz do mnie, chłopcze! — zawołał Emanuel od pługa.
Malec zerwał się natychmiast i pobiegł przez oraninę do koni, gdzie jął odczepiać wagę i rozwiązywać postronki. Czynił to zręcznie i sumiennie, niby wprawny parobczak.
Chłopak był ulubieńcem Emanuela. Dano mu, ze względu na ojca Hansiny, imię Jörgena, ale zarówno w domu jak i całej gminie zwano go poprostu „chłopcem.“ Tak go nazwał zaraz po urodzeniu