Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/241

Ta strona została przepisana.

dzieci. Był tak wymowny, umiał tak dobrze wyrażać swe myśli i uzasadniać słuszność swych zapatrywań, że chociaż nawet nie była przekonana, zmuszoną była w końcu zamilknąć.
Mała karawana skierowała się ku wsi, a pola zaległa znowu gęsta mgła. Przodem jechał na koniu chłopiec, prowadząc drugiego, za nim zaś kroczył Emanuel, jedną ręką popychając wózek, a drugą opierając na ramieniu córki Sigridy, zwanej „tłuściochą.“ Emanuel rzucał od czasu do czasu w powietrze kapelusz, pokrzykiwał i wyprawiał różne rzeczy, by rozweselić leżące we wózku maleństwo, które też krzyczało uniesione szaloną radością.
W tyle poza nimi kroczyła Hansina z robotą w ręku. Mała jej postać prosta była jak za czasów dziewczęcych, a krok równie pewny, śmiały i równy. Natomiast zmienił się nieco wyraz jej śniadej twarzy. Wydawała się jeszcze bardziej skupioną w sobie i przygnębioną potrochu. Po siedmiu latach małżeństwa i trzech porodach świeżość jej młodzieńcza ucierpiała także, oczy się zapadły, a policzki schudły. Mimoto była dotąd niezwykle piękną kobietą i wedle pojęć wiejskich nie wyglądała na dwadzieścia sześć lat, jakie liczyła. Toteż gmina rodzima była z niej dotąd wielce dumna. Coprawda ten i ów nie mógł się pogodzić z jej zamkniętem w sobie usposobieniem, a liczba ludzi tłumaczących ten objaw pychą, wzrastała nawet z biegiem lat. Nieraz dawały się słyszeć ubolewania, że Emanuel wybrał ją właśnie w chwili, kiedy postanowił dobrać sobie żonę z pośród ludu.
Emanuel wkroczył wraz dziećmi na podwórze plebanji przez sklepistą bramę i zastał siedzącego na cembrowinie cysterny studziennej parobka Nielsa,