Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/251

Ta strona została przepisana.

— Proponuję, podjął po chwili wójt — byśmy zwołali na najbliższą niedzielę wieczorem zgromadzenie w domu zbornym, podejmując się jednocześnie wyjaśnienia sytuacji. Uchwaloną tam zostanie proponowana rezolucja. Narazie, sądzę, że należy traktować otrzymane wieści jako poufne i nie niepokoić ludzi, może nawet zgoła bez potrzeby. Rada naczelna pojmuje rzecz w ten właśnie sposób, a ja przychylam się w pełni do jej poglądu, że przeciwnikom zbraknie ochoty porywać się na awanturniczą walkę, gdy poznają nastrój ludności, wyrażającej swą wolę na zgromadzeniach po wszystkich zakątkach państwa. Wszakże tak samo myślicie, drodzy przyjaciele... nieprawdaż?
Czterej członkowie rady wyrazili swą aprobatę, a ta jednomyślność wywarła na Emanuelu tak wielkie wrażenie, że się uspokoił. Nie nawykł on zresztą przemawiać na zebraniach politycznych. Zmysł polityczny obudził się w nim późno i nie był zbyt bystry, to też wybór swój do rady mężów zaufania zawdzięczał jeno zasługom swym na innem polu. Nie orjentował się w codziennych rozprawach parlamentu i pojęcia nie miał o tak zwanej „taktyce,“ do której wójt i inni przywiązywali wielkie znaczenie. Nie powątpiewał wcale, że sprawiedliwość, jak to opiewał jeden z hymnów kościelnych, „zwycięży, gdy tak się spodoba Bogu,“ i nie miał zbytniego zaufania do chytrostek i sposobików, mających na celu przyspieszenie tego zwycięstwa dobrej sprawy.
Uchwalono wkońcu, na wniosek jednego z skibberupskich kmieci, by zaprosić na zgromadzenie także pozamiejscowych mówców, dla nadania mu podnioślejszego charakteru. Przez chwilę zastana-