Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/263

Ta strona została przepisana.

innego chłopca, a każdy był podobnie blady, chudy, trwożny i skrofuliczny, tak że w ciągu dwudziestoletniego skakania wokół lady Villinga wyglądali wszyscy jak jeden i ten sam. Praktykant spał z głową opartą o ścianę, otwartemi ustami i rękami zasuniętemi tak głęboko w kieszenie, jakby gorąco pragnął nie wyjmować ich stamtąd do końca życia. Przez ostatnie dwie godziny nikt mu też nie przeszkadzał. Sklep Villinga, w czasach dawnych zawsze pełny, świecił teraz pustkami przez większą część dnia. Nawrócenie się jego do stronnictwa ludowego, nastąpiło za późno, a konsum skibberupski, rozrósłszy się, pozostawił w jego ręku tylko drobny handel groszowy z najbiedniejszą częścią mieszkańców gminy. Sprzedawał teraz jeno trochę węgla, wódkę i piwo.
Mimo, że lata ostatnie źle się odbiły na Villingu i jego połowicy, nie zmienili się jakoś wcale oboje. Mała figurka kupca, z wielką, szeroką głową i jasnemi bokobrodami, nabrała nawet jeszcze więcej różowawego tłuszczu, a pani Villing, używająca już teraz okularów przy robocie, zachowała dotąd młodzieńczą cerę na buzi, przypominającej zakonnicę, co świadczyło, że żyje spokojnie, wierząc niezachwianie w to, co mąż jej zwał bogobojnie ostatecznem zwycięstwem uzdolnienia fachowego i wyższości umysłu. Próbowali, oczywiście oboje przeciwdziałać upadkowi sklepu i pożyczali potajemnie ludziom pewnym pieniądze za dobrym procentem, a dużo mieszkańców wsi i okolicy korzystało z tej, jak ją zwał Villing, „przysługi przyjacielskiej.“ Skutkiem lichych urodzajów w latach ostatnich, a także przez to, że garnący się spraw duchowych i polityki chłopi zaniedbywali potrochu pracę w polu i tracili kult dla roli