Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/266

Ta strona została przepisana.

diadem z wspaniałych brylantów, prócz tego zaś przybrana była na piersi, szyi, ramionach i fałdach sukni klejnotami rozmaitemi, z obfitością istotnie królewską rozsianemi wszędzie. Uwagę powszechną i podziw zwracały zwłaszcza kolczyki z brylantów, wielkości wróblego jaja! — Czyś słyszała coś podobnego, Sino? Brylanty wielkości wróblego jaja! Jednem słowem w każdem uchu całe dobra ziemskie. Musi to dawać niesłychane uczucie!...
W tem miejscu przerwał sobie, podniósł głowę, a na twarzy zjawił mu się wyraz, jakby nadsłuchiwał. Zdala, z poza stawu gminnego zabrzmiały ochocze głosy śpiewających dziewcząt, topniejąc coraz to bardziej.
— Ano, skończyło się widać zebranie plotkarskie na plebanji! — powiedział, spoglądając na zegar stojący na postumencie — Już dziewiąta zresztą... Na czemże to stanęliśmy... Acha! Pośród toalet arystokratycznych gości zauważyliśmy w pierwszej linji następujące: Ekscelencja prezydentowa gabinetu miała...
W tej chwili załopotał dzwonek, umieszczony nad drzwiami sklepu. Villing złożył spiesznie dziennik, gotów każdej chwili rzucić go do szuflady. Ze sklepu doleciał szmer mrukliwych głosów i brzęk flaszek. Potem dzwonek brzęknął ponownie i drzwi zamknięto.
— Eljasz! — huknął Villing gromko.
W półotwartych drzwiach bocznych ukazało się oblicze zaspanego chłopca.
— Kto był?
— Byli Swend-piwko i Per-sznaps, kupili flaszkę wódki.