Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Wkońcu zjawiła się pani Villing z tacą i przyborami. Aggerbölle wziął niezwłocznie szklankę, pokrył spód odrobiną wody, a potem dolał do pełna koniaku i, nie trącając się, ani nie czekając na innych, przytknął drżącą dłonią do ust i wypił połowę zawartości.
— No i cóż? — spytał po chwili, gdyż spirytus uczynił go prędko rozmownym — Co nowego słychać we wsi?
— Nowego...? — odparł Villing, sumiennie mieszając grog w swojej szklance — Otóż powiem panu nowinę, dziś popołudniu odbyło się posiedzenie u wójta.
— To ma być nowina? żachnął się weterynarz — Do djaska z taką nowiną! Wszakże oni codziennie odprawiają teraz posiedzenia. Chamy nic innego obecnie nie robią. Mleko posyłają do związku mleczarskiego, świnie do związku rzeźnickiego... a potem siedzą z założonemi rękami i politykują. Ach, inaczej tu bywało dawniej, bracie drogi!
— Pono zebrali się dzisiaj mężowie zaufania!
— Mężowie zaufania? — wrzasnął Aggerbölle porywczo — Czyż znowu mamy zostać wmieszani w skandal polityczny. Przecież dopiero tydzień temu było takie samo posiedzenie. Ha, ha... może człowiekowi pęknąć ze złości wątroba, gdy się pomyśli, jakich głupstw i świństw narobiły te gnojowozy w całym kraju! Poprostu zamordowali... tak jest... — powtórzył podnosząc pięść — poprostu zamordowali i pogrzebali starą, duńską prostotę i dawną dobroduszność swem głupiem pobekiwaniem owczem! Przewidywał to już stary Didrik Jacobsen! Czyś pan znał, Villing, starego Didrika