Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/270

Ta strona została przepisana.

Jacobsena? Cóż to był za chłop! Słynne były jego przyjęcia w czasie Bożego Narodzenia... na stole widywało się kilkunastofuntowe pieczenie wieprzowe, góry buraków i kadzie sznapsa, dawał ciemne piwo własnego wyrobu, tęgi poncz kawowy, to też człowiek mógł się pocieszyć nieźle po rozczarowaniach życia. Albo naprzykład zapusty... ho ho... pamiętam, że raz przez całych pięć nocy nie przymknęliśmy oczu! To były czasy, kiedy człek wiedział poco żyje!
Villing zamieniał, słuchając tego, z żoną boleściwe spojrzenia. Słowa weterynarza obudziły w nich również słodkie wspomnienia. W ich to właśnie sklepie zakupowano dużo wymienionych przysmaków, a do najmilszych chwil pożycia swego zaliczali te wieczory, kiedy po takiej uroczystości, na której obżerało się i opijało nieraz po sto osób, zasiadali na sofie, pochyleni nad książką kasową, spisywali nowem piórem olbrzymi rachunek i dodawali łokciowej długości kolumny cyfr.
— Albo weźmy takiego naprzykład Soerena Himmelhunda! — ciągnął dalej Aggerbölle, tonąc coraz to bardziej we wspomnieniach — Czy pamiętasz pan, Villingu, jak to raz zabił na ucztę opasową krowę? A cóż się dostaje teraz? Na weselu przełknąć można jeno lichą kanapkę i zapić ją wystygłą kawą z jednym kawałkiem cukru. Za to trzeba wysłuchać mnóstwa hymnów kościelnych, pieśni radosnych, przyjacielskich wynurzeń i ściskać spocone łapy... I to ma być postęp ludu? To się zwie młodzieżą wiejską? Precz z tą hałastrą! Precz z drabami, powtarzam!
Na myśl o dwugodzinnem upokorzeniu u pastora popadł we wzburzenie ogromne. Zaniepoko-