Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/337

Ta strona została przepisana.

fującym nieprzyjacielem królestwa bożego i to poza właściwą sferą dotychczasowej działalności. Przyczyniła się do tego postanowienia także nadzieja, że Bóg wystawi wiarę jego i gorliwość na nową próbę, to też, będąc wyzwanym, uznał to przypadkowe spotkanie z obcymi ludźmi za rodzaj wskazówki nieba, za zrządzenie Opatrzności, i przyjął zaproszenie.

W godzinę potem siedział u zastawionego wykwintnie stołu, w pompejańskiej jadalni doktora Hassinga, nie mogąc się jeszcze pozbyć niechęci i odrazy, jaką go przepoił widok wystawnie urządzonego domu, budzący też wspomnienia młodości. Zasiadł w milczeniu, spuścił głowę, złożył na kolanach ręce i, nie troszcząc się lekkiem zmieszaniem reszty towarzystwa, odmówił zwyczajną modlitwę, dodając w duchu: Ojcze mój i Zbawco! Pobłogosław mi, abym w domu tym dał świadectwo o Tobie i zapalił światłość niebiańską w ciemniach nieświadomości.
U górnego krańca stołu rozprawiała panna Ranghilda z doktorem o współczesnej muzyce, na szarym zaś krańcu szeptali i chichotali młodzi, pochylając się raz po raz ku sobie. Spojrzenia ich, to gorące, to wyrażające obrazę świadczyły, że stosunek kuzynostwa zaczyna przechodzić w inny, bliższy stosunek.
Naprzeciw Emanuela i doktorowej siedziała szczupła, czarno ubrana dama, oraz stary jegomość, dziwnie wyglądający. Miał około siedemdziesiątki, był wysoki, z gruba ciosany, a czaszkę miał łysą i tak gładką, że odbijały się w niej wszystkie świeczniki.