Spojrzała zdumiona.
— Czyż mogłam to wiedzieć? Zresztą przysłała mnie Hansina...
Obróciła się obrażona i podążyła z powrotem, kłapiąc po kamieniach podwórza.
Panna Ranghilda siedziała w hali na jednem z wyplatanych słomą krzeseł i usiłowała wieść rozmowę z Hansiną, rozpartą w fotelu przy piecu, gdzie siadywała zazwyczaj. Hansina, jak zawsze mało uprzejma dla obcych, nie ukrywała wcale, że wizyta ta dziwi ją wielce.
Na ławie pod oknem przy stole skulił się pastuch Soeren, niezbyt świetnie wyglądający w swym niedzielnym kaftanie z niebieskiego samodziału, z białemi obszywkami i żółtą chustką na szyi. Szeroko rozwarł oczy i gębę i spozierał raz po raz na pannę Ranghildę i towarzyszkę jej, młodą Gerdę.
Panna Ranghilda miała lekką suknię spacerową z kraciastego, szarego jedwabiu, na niej czarną, zdobną perełkami pelerynkę i czarny kapelusz w kształcie czepka z wysokiem, szpiczasto zakończonym wywinięciem. Gerda ubrana była w tę samą białą sukienkę i jasno błękitny kapelusz, jakie miała czasu spotkania z Emanuelem u Hassingów.
Dziewczyna siedziała z rękami na kolanach, na samym kraju krzesła, a policzki jej pałały. Rozglądała się wokół, oraz patrzyła z najwyższem zainteresowaniem na chłopskie odzienie Hansiny, a jednak czuła się bardzo nieswojo w wielkiej, pustej hali, przypominającej stodołę, przytem zaś ciarki ją przechodziły, ile razy spojrzała na pastucha Soerena i jego błękitny kaftan. Nie chciała puścić panny
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/359
Ta strona została przepisana.