— Wyśmienicie! — przerwał jej, podnosząc z uśmiechem głowę — Rozumiem teraz, że warunkiem szczęścia dwojga ludzi musi być, by ten drugi człowiek był podobny we wszystkich punktach do pierwszego, to jest, odebrał to samo wychowanie, wyszedł z tego samego środowiska, miał podobnego, albo lepiej jeszcze tego samego ojca, matkę, rodzeństwo i przodków od wielu pokoleń, słowem, by był identyczny z pierwszym, czyli nim samym. Tak, w tem ma pani zupełną rację, panno Tönnesen, miłość własna, egoizm jest to nieomylna, wedle współczesnego światopoglądu zachowawczego, to jedyna rękojmia dzisiejszej, waszej miłości. Tak, wierzę pani zupełnie!
Panna Ranghilda ściągnęła gniewnie brwi i zamilkła.
— Pozwól mi pani, proszę, również trochę pofilozofować! — ciągnął dalej z coraz to większem ożywieniem — Przyzna pani zapewne, że także ze stanowiska pani najwyższem zadaniem człowieka, a tem samem najwyższą jego radością i szczęściem jest rozwój własny... Czyż nie tak?
— No tak!
— A któż to dać nam może najwyższą przyjaźń, jeśli już pominiemy stare bombastyczne słowo „miłość,“ na czyjeż najwyższe zaufanie liczyć możemy, od kogóż się najobfitszego plonu ducha spodziewać? Czy to wszystko dać nam może człowiek, tak samo jak my patrzący, czujący, myślący i działający, czy może właśnie ten, którego spojrzenie otwiera nam inne, nieznane horyzonty, którego odmienny świat myśli i czucia, oraz zasadniczo inne wychowanie wzbogaca nasz umysł, rozszerzając we wszystkich kierunkach granice
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/368
Ta strona została przepisana.