Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/370

Ta strona została przepisana.



CZĘŚĆ CZWARTA.

Żniwa zaczęły się wśród deszczu i każdy myślał że również w potokach deszczu dobiegną do końca. Każdego ranka słońce wschodziło na pogodnem niebie, zapowiadając zwodniczo piękny dzień. Zaledwo atoli chłopi wyjechali z wozami w pole i związali pierwszy snop, zjawiały się ogromne chmury, po całych dniach lało, padał grad wielkości grochu i ustawicznie huczały grzmoty.
Pewnego popołudnia leżał parobek plebański Niels na grzbiecie w stancyjce swej, z ręką wygodnie pod głowę założoną. W pozycji tej spędził już kilka godzin, a izdebka była, jak zwykle pełna gęstego dymu. Mimo że dawno minęła pora spoczynku południowego, nie wstawał z łóżka, oddany ulubionemu zajęciu to jest marzeniu o przyszłości. Widział się w wielkiej komnacie, o ścianach pokrytych od sufitu do podłogi szafami, pełnemi wspaniałych książek, podobnie jak w pracowni uczonego pastora z Kyndlöse, gdzie raz był po świadectwo chrztu. Pośród komnaty stał wielki, czworoboczny stół, nakryty zielonem suknem, a na nim mnóstwo było foljantów. Story pospuszczano, na stole świeciła się lampa, a przy stole siedział on sam, „proboszcz Damgaard,“ rozparty w wielkim fotelu, ubrany