Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/380

Ta strona została przepisana.

za żartością. Wojowniczy Skibberupacy wystąpili z zarzutem, że Vejlbjanie zagarnęli całą władzę w gminie i nastawali w pierwszej linji na usunięcie wójta ze stanowiska. Dnia następnego miało się odbyć posiedzenie rady gminnej, a tkacz zapowiedział nowe rewelacje.
Emanuel dotarł do tak zwanych „Lisich Wzgórz,“ które to krągłe wzniesienia stanowiły granicę równi, poza niemi zaś grunt opadał coraz to niżej ku moczarzyskom. Stanął z kijem na plecach, zadumany, i zapatrzył się w moczary i zieloną roztocz łąk gminy kyndlöskiej, w jej szeroki strumień, pokryty młynami, oraz grupy małych domostw. Doznał na chwilę ukojenia, spoglądając na krajobraz, który mu się wydał zjawą spokoju i cichego szczęścia, mimo że chmury groźne wisiały nisko nad ziemią. Widział wieś Kyndlöse, krętą, wiodącą do niej drogę, którą szedł onego wieczoru z panną Ranghildą, a nawet ujrzał, z pewnem biciem serca, szczyt willi doktora, wykwintnej, odosobnionej i otoczonej dużym ogrodem.
Dziwiło go nawet potrochu, że nie spotkał już ni razu panny Ranghildy, chociaż musiała jeszcze przebywać w tych stronach. Wiedział, iż jeździła często z doktorem, gdy składał wizyty pacjentom, a nie czynił nic, by jej unikać. Nie uświadamiał sobie dobrze, ale motywem ubocznym tej wędrówki aż do osiedla biedaków był fakt, że droga jezdna do Kydlöse szła łukiem obok „Lisich Wzgórz.“
W dali, ponad wielkim wieńcem borów niebo było czyste i jasne. Wznosiły się jeno tu i owdzie pionowe, słońcem przelśnione góry chmur, wstępując na horyzont, lub zapadając zań zwolna. Patrzył powolny urokowi, który go ogarniał, bo chciał u-