w życiu zwierzęcia, to też przez chwilę stał w miejscu, nie mogąc postąpić naprzód.
Starzec, rąbiący trzaski, widział go doskonale, musiał też słyszeć szczekanie psa, mimo to nie przywołał go do siebie i nie przerywał zajęcia swego.
— Czy to twój pies, Ole Soeren? — zawołał wreszcie Emanuel głosem dość oburzonym.
— Nie! — odburknął starzec, rąbiąc dalej i nie patrząc nań nawet — Ja sam jestem pies! — dodał po chwili.
— W tej samej chwili ukazała się w drzwiach chaty ciężarna kobieta, zaledwo jednak spostrzegła Emanuela, zawróciła natychmiast w głąb mieszkania.
Rozgorzała nagle wielka krzątanina, słychać było szeptanie, oraz brzęk naczyń. Jednocześnie wyjrzały z innych chat spłoszone postaci, a nieczesane głowy wyjrzały z poza węgłów domostw.
Emanuel uwolnił się wreszcie ciosem kija od napastującego go zwierzęcia i wszedł do chaty.
Już w małej, niskiej sionce, gdzie musiał iść pochylony, by nie uderzyć głową o okrytą pajęczyną powałę, uczuł silny odór wódki oraz zbutwiałej słomy i ludzkiego potu. Zapukał do drzwi i znalazł się w półciemnej stancji, gdzie był stół o spuszczanych klapach, łóżko służące jednocześnie za ławę i kilka stołków ceglasto malowanych.
Była to lepianka Svenda-piwki i Piotra-gorzałki. Mimo, że Svend był żonaty i miał kilkoro dzieci, a Piotr był kawalerem, żyli tu dwaj nierozłączni przyjaciele przez długie lata, w jednej izbie i przy jednym stole. Jak głosiła opinja, przyjaźń ich sięgała nawet znacznie dalej, a ślady wymowne tego faktu nosiły na sobie dzieci.
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/382
Ta strona została przepisana.