Nazajutrz wrócił do Skibberupu pewien człowiek z odwiedzin w Sandindze i przyniósł niepokojącą wieść, że stary dyrektor uniwersytetu ludowego, chorujący od dość dawna już, zaniemógł ciężko i żył nie będzie.
W kilka godzin potem przybył posłaniec umyślny z zawiadomieniem, że umarł.
Wraz z tym człowiekiem zszedł z pola znowu jeden z najstarszych bojowników o duchowe wyzwolenie chłopstwa duńskiego, a zarazem właściwy twórca ruchu oświatowego w całej tej części kraju.
Przez trzydzieści przeszło lat „oświecona“ ludność okolicy patrzyła nań jak na ojca, a mimo że w czasach ostatnich nie mógł się pogodzić z rozpolitykowaniem młodego pokolenia, które zaniedbywało, zdaniem jego, to, co jedyną posiada wartość, mianowicie „oświecenie i rozwój ducha,“ to jednak popularność jego nietylko nie malała, ale tym większym szacunkiem ogólnym cieszył się, im bardziej srebrzała mu broda długa i włosy ramion sięgające. Młodym wydawało się, że słyszą starą legendę, gdy mówił o pierwszych ciężkich czasach walk o sprawę ludu, kiedy jej szermierzy uważano za uwodzicieli młodzieży, zasługujących na stos i ogień piekielny po śmierci. Pewni byli, że to