Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/416

Ta strona została przepisana.

zapomną o niej rychło wśród mnóstwa obcych ludzi i nowych rzeczy, które zajmą je wyłącznie, potem zaś, podrósłszy, tak się zżyją z nowem środowiskiem, że wstydzić się będą matki, która chodzi w czepcu i mówi po chłopsku. Przyobiecała sobie atoli, że nie pozwoli im cierpieć za winy innych. Powinny korzystać bez przeszkód z łatwiejszych warunków życia, o jakich marzyła też ongiś sama.
A Emanuel? I dla niego musiałaby się rychło stać ciężarem, który radby zrzucić, nie mogąc się na to zdobyć. Po stu różnych szczegółach poznała, że żyje już odmiennem życiem, nieznanem jej i niedostępnem nigdy. Wiedziała, że niezadługo, wszedłszy w dawne otoczenie, sam zobaczy przepaść, jaka ich dzieli, i odetchnie z ulgą, gdy otrzyma od niej list z zawiadomieniem, że nie wróci nigdy, że jest wolny i że daremnieby się wysilał zmienić jej postanowienie.
Nie zarzucała mu nic, sobie jeno miała za złe, że mogła przypuszczać, iż przeznaczone ma dla siebie miejsce przy uczcie życia. Nie zdziwiły jej właściwie nawet wydarzenia ostatnie, a raczej to, że przyszły tak późno. Siedem ostatnich lat były jej czemś nierzeczywistem, wydawało jej się, że dotąd żyje jako dziewczyna w domu rodziców, a małżeństwo i życie na plebanji to jeno sen niespokojny, z którego ją zbudzi pianie koguta...
Gdy nadeszła chwila odjazdu, ucałowała dzieci i pożegnała Emanuela chłodno, jakby sama też mniemała, że rozłąka potrwa krótko. Wsadziła dziewczynki do powozu, otuliła starannie i zaleciła Abelonie, by im dała czyste fartuszki, zanim wjadą do Kopenhagi.
Emanuela ogarnęło w momencie rozstania silne wzruszenie, trzymał ją za głowę i całował, a ona od-