towa, która raz już zrobiła lewę, zjawiła się po raz drugi w lewie końcowej.
Ku ogólnemu zdumieniu nauczyciel Mortensen wziął swe solo, a gra została tem samem zakończona.
W tejże chwili wydzwonił stojący na szyfonierce, złocony w ogniu zegar, czwartą godzinę. Mortensen zgarnął z dobrotliwym uśmiechem sumiennie wygrane monety srebrne, wsypał je do staromodnego, skórzanego pularesu i, wpuściwszy go w głąb łokciowej kieszeni spodni, starannie zapiął ją na guzik.
Nagle ukazała się w drzwiach do sąsiedniego pokoju wiodących mała, ułomna żona gospodarza, która tam siedziała przy piecu, otulona w wielki, wełniany szal, i drzemała. Ledwo dosłyszalnym głosem, który miał brzmieć wykwintnie, oraz niezręcznym gestem zwiędłej dłoni zaprosiła panów na „małą przekąskę.“ Wstał też wójt i powtórzył zaproszenie w zwykły swój, hałaśliwy sposób.
— Proszę panów, proszę! Mała przekąska. Dobrze będzie włożyć coś do brzucha po tych wszystkich tarapatach.
Okazało się, że owa mała przekąska, zastawiona w sąsiednim pokoju, to formalna uczta z galaretą świńską, pieczenią wieprzową, kiełbasą gorącą, jajami sadzonemi na śmietanie, pasztetem z wątróbki, różnemi wędlinami, a na wstęp podano befsztyki z cebulą. Oczywiście poddostatkiem też było wódki i bawarskiego piwa. Goście podjedli już sobie cztery razy porządnie w ciągu dnia i nocy u tegoż samego stołu, mimo to jednak zasiedli ochoczo do posiłku i niebawem opróżnili zarówno flaszki jak i miski. Nakoniec podano kawę i koniak.
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/42
Ta strona została przepisana.