Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/426

Ta strona została przepisana.

zapałem rzucili się ku marzeniom o życiu pozagrobowem.
Zebranych zajmował dziś wyłącznie religijny problem, ściślej mówiąc, plan zorganizowania wielkiego zebrania, jakie chciano urządzić w auli uniwersytetu zaraz po żniwach. Mieli się stawić ludowi zwolennicy Kościoła z całego państwa w celu wzajemnego zbudowania i utwierdzenia w wierze.
Dążenie do podjęcia na nowo tego rodzaju ogólnych zebrań przyjacielskich dawno tkwiło we wszystkich, teraz zaś ożyło tem bardziej, albowiem nie ulegało dziś kwestji, że wolnomyślno-religijny kierunek utracił w czasach ostatnich w znacznej mierze swój dawny wpływ na ludność. Wymarli wszyscy wielcy wodzowie stronnictwa, a nawet kierowników wytrawniejszych brakło po różnych częściach kraju, natomiast pojawiło się na nowo i to w bardzo wielkich rozmiarach straszydło średniowieczne, ciemny pietyzm. Okręg po okręgu wpadał niemal bez oporu w szpony onych głosicieli kar piekielnych, tak jakby upokorzenie polityczne, jakiego doznał lud, obezwładniło mu zmysły, czyniąc zeń łup bezwolny absolutystów ducha, rządzących ogniem i mieczem.
W łonie stronnictwa przyjaciół wolności zapanowała gorączkowa niecierpliwość. Domagano się coraz natarczywiej, by „coś robić,“ a nawet podniosły się głosy heretyckie, wołające, że wyznawana przez partję idea chrześcijaństwa ma wielkie braki i, prawdę mówiąc, nie odpowiada już potrzebom człowieka współczesnego. Wszyscy reprezentanci partji, mówcy i pisarze jęli z wielką gorliwością i pracowitością poddawać rewizji obowiązujący dotąd światopogląd, a mieszkańcy kraju czekali z u-