Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/459

Ta strona została przepisana.

szczęśliwość niebiańską. Tego nie zmieni żadne krytyczne badanie Biblji, ani cała wiedza, tego nic nam odebrać nie potrafi..
— Hm... oczywiście... — mruknął pastor.
— Ale bezcelowem byłoby pono ciągnąć dalej tę rozmowę, — dodał Emanuel, żałując swej otwartości — gdyż poglądy nasze różnią się tak dalece, że wszelkie porozumienie....
— To nic! — zawołał żywo Petersen — Pomówmy szczerze! Wszakże chodzimy jeszcze po ziemi i podlegamy jej warunkom. Przypomina mi to nawet, że mam dla pana zlecenie, panie Hansted... czyli raczej zapytanie. Przed kilku dniami widziałem się z krewnym moim, pewnym dostojnikiem kapituły, którego pan znasz z domu ojca swego. W toku rozmowy wspomniał też o panu i wyraził żal z powodu odmowy pańskiej objęcia stanowiska w obrębie Kościoła oficjalnego. Czy pan trwasz dalej przy swojem?...
— Tak jest.
— Czyż nie dałbyś się pan namówić na objęcie nowej... dobrej plebanji?
— Nie.
— A czemużto?
— Gdyż nie mógłbym tego uczynić bez naruszenia stosunku prawdy do Boga, albo też do ludzi.
— Czyli uważasz pan naukę naszego Kościoła za fałszywą?
— Znalazłem w niej więcej zewnętrznych błahostek pogańskich, niż istotnej treści chrześcijaństwa.
— Posłuchaj mnie pan, panie pastorze Hansted! — zaczął Petersen stając i ujmując się pod boki — Jestem dwadzieścia lat starszy od pana, przeto mam