Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/463

Ta strona została przepisana.

ujrzał głowę Chrystusa w cierniowej koronie i zadrżał. Wydało mu się, że powieki się uniosły, oczy Zbawiciela spojrzały nań z śmiertelnym smutkiem, a usta szepnęły: Czemuś mnie opuścił?
Od nocy tej zaczęła się nieubłagana walka duchowa, nie dająca mu spokoju. Walczył jak Jakób z Bogiem, wedle opowieści biblijnej, wołając rozpacznie: — Nie puszczę cię, aż mnie pobłogosławisz!
Czasem wydawało mu się, że bój skończony, że zwyciężył, zrzucił jarzmo grzechu. Nieraz pewny był, że może donieść Hansinie, iż nadszedł czas radości i że mogą się połączyć już na wieki w oczyszczonej miłości. Tak było owej nocy deszczowej. Leżał bezsenny, ale spokojny, wolny od bólu życia ziemskiego, zjednoczony z Bogiem. Dusza jego, niby zwierciadlana tafla wody, odbijała niebiańską światłość.
Nagłe spotkanie z Ranghildą rozpętało w nim demony żądzy cielesnej. Czuł, że serce jego tętni żywo na widok, iż idzie w towarzystwie innego mężczyzny. Nie chciał jednak żalić się i pociągać Boga do odpowiedzialności. Zrozumiał, że upadł tak nisko, iż podnieść się może po licznych dopiero doświadczeniach. Dumał jednak, dlaczego Bóg zapomocą tej lekkomyślnej kobiety karze właśnie jego, który nigdy nie miał przedtem sprośnej myśli i nie zgrzeszył przeciw szóstemu przykazaniu...
Idąc tak zadumany, zobaczył nagle na wrzosowisku małą lepiankę, stojącą o kilka kroków od niego, przy ścieżce. Obtargana kobieta rąbała trzaski, a obok niej siedział kaleka o przyprószonych siwizną włosach i gaworzył jak niemowlę.
Emanuel stanął mimowoli. Dawno już nie zetknął się z niezamaskowaną ludzką niedolą, to też