sach, iście duszpasterskim wyglądzie, był istną postacią z baśni, gdy siedział samotny, rozmarzony, pod potężnym pniem cienistego drzewa. Przybył do sandingskiej plebanji około pięćdziesięciu lat temu, a pamiętali to ludzie starzy i opowiadali o tem. Przedtem jeszcze zdarzyło się, że pewnego dnia znaleziono martwym starego pastora Jerrilda w okopconym pokoiku na poddaszu, gdzie siedział przez ciąg jednego całego pokolenia ludzkiego, zagrzebany pośród flaszek portweinu. Chłopi zanieśli spokojnie swego duszpasterza na miejsce wiekuistego spoczynku i, wyraziwszy pogląd, że mu tam najlepiej, wrócili do roboty codziennej. W kilka miesięcy potem zjawił się pośród wzgórz i tam, dziwny korowód. Na przedzie chwiały się dwa dostatnio wypakowane wozy, za niemi zaś oszklony, duży powóz, z którego okien wyglądało mnóstwo dużych i małych głów. Na koźle, obok woźnicy siedziało jeszcze dwu chłopców z powiewającą chorągwią. Wszyscy zaś krzyczeli: — Hurra — przed każdym mijanym domem. Chłopi sandingscy, na łąkach pracujący, pootwierali szeroko oczy i usta i pokiwali ku sobie z zakłopotaniem, poprzez rowy głowami, gdy cała ta kawalkada wtoczyła się w bramę plebanji z głośnym, potrójnym okrzykiem, oraz pieśnią „O Danjo, najpiękniejszy kraju świata.“
Długi czas nie mogli się oswoić ze swym nowym pastorem i zrazu przezwali go nawet „małpą.“ Nikt się też nie zjawił, gdy po raz pierwszy rozesłał zaproszenia na zebranie śpiewackie w ogrodzie. Nawykli wszyscy do zebrań po świetlicach przy kołowrotku, lub uczt i popijań, to też niechętnie patrzyli na nowatora. Ale po pewnym czasie poznano się na nim. Ten i ów porzucał karty i wódkę i cichaczem
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/472
Ta strona została przepisana.